gru 23 2002

Poniedziałek... Dzień końca świata


Komentarze: 1

No i po weekendzie. Sobota była nawet nawet. Niedziela - porażka. Mała wymiana zdań z bossem, zreszta pewnie obaj mamy trochę racji. Potem oczywiście nie zdążyłem na pociąg i miałem okres podkurwienia. Okazuje się że jak się nie da zdążyć na pociąg to na oba autobusy nie ma co się silić. Pierdolona wieś. Wszystko musi odjeżdzać tu o jednej porze. Musiałem spędzić w niezapomnianej atmosferze na Śródmieściu 30 minut. Potem w domu uciąłem sobie krótką drzemkę do 23 i znów źle funkcjonowałem. Mówi się trudno.
Dziś tylko jedna scena w pracy, mam nadzieje, łąmanie się opłątkiem, rzecz której nie lubie, bo to jakieś będzie sztuczne. Ale trudno, przetrwam i to. Jeszcze tylko kawałek jutra i dwa dni wolne. Odpoczynek. Albo zrobię komuś niespodziankę i pojadę w pewne miejsce.
Wczoraj powiedziałem Madiemu co ostanio sobie mysłałem. O dziwo przyjął to miło. Niesamowite.

Kamera internetowa najprawdopodobniej nie zostanie sprzedana. Nie widzę jakiegoś zainteresowania nią. Natomiast co do aparatu - jego losy się ważą. Może uda mi się odzyskać z niego połowę jego poprzedniej wartości.

Spadam, muszę jeszcze umyć rano głowę. Tymczasem wszystkim czytającym.

wittka : :
...
23 grudnia 2002, 06:47
odważnyś >pełny podziwu ...<

Dodaj komentarz